Desery na depresję to kolejna odsłona Kryzysowej Książki Kucharskiej. Tym razem skupiam się na deserach, które w czasie depresji ekonomicznej pozwolą nam osłodzić trochę życie. Przepisy będę umieszczał trochę rzadziej, bo co za dużo to nie zdrowo :), ale zachęcam do regularnego sprawdzania.

sobota, 7 października 2017

Mille-feuille (napoleonka) bez pieczenia

Mille-feuille to takie ciasto z Francji oryginalnie którego powstanie określa się na XVII wiek. Jak każdy francuski deser (i nie tylko deser) jego nazwa jest znacznie prostsza niż to z pozoru wygląda i czyta się to milfej. Oznacza to mniej więcej tyle ile tysiąc liści, co miało podkreślić jego warstwowy charakter. 
Zanim ciasto zostało skojarzone z Napoleonem I minęło trochę czasu głównie dlatego, że w momencie jego wynalezienia Napoleona Bonaparte nie było jeszcze nawet w planach. Właściwie był to przypadek, bo deser był raczej kojarzony z Neapolem, ze względu na cienkie warstwy ciasta. Potem się zrobiło zamieszanie bo oba były na literę "N", z czego tylko Napoleon był francuski. Następnie dorobione zostały do tego różne legendy i tak np. w Rosji jada się to ciasto koniecznie posypane cukrem pudrem co ma symbolizować zimę, która pokonała francuskiego najeźdźcę podczas Wojny Ojczyźnianej (Rosjanie określają tak wszystkie poważne ataki na ich kraj) zwanej na potrzeby Polaków, drugą wojną polską. Przy czym przez zimę mamy na myśli okres, który zaczął się mniej więcej w tym momencie, w którym się znajdujemy, bo w połowie października.
W każdym razie ciasto doczekało się wielu wersji na wszystkich kontynentach. Wszystkie jego nazwy oscylują w około Napoleona lub kremu. W Iranie to nawet w okół jednego i drugiego. Czasem nazwy są dużo bardziej wyszukane. Nie ukrywam, że najbardziej przypadła mi do gustu nazwa marokańska czyli MILFA :)

W Polsce zasadniczo nazywamy je Napoleonką z racji tradycji niepodległościowych, choć ostatnio, zwłaszcza w okolicach Krakowa po jednej ze słynnych wypowiedzi najważniejszego z panteonu polskich świętych kościoła katolickiego, która spowodowała rozruszanie przemysłu cukierniczego w tym regionie, zaczęto używać nazwy Kremówki.
Z racji tego, że obecny stan rzeczy jest taki, że są dwie cukiernie w budynku, w którym przed wojną była cukiernia, do której prawdopodobnie chodził młody Karol Wojtyła, która serwowała Kremówki wg przepisu, który zaginął w czasie wojny, tak i my mamy przyzwolenie na modyfikacje tego przepisu i nawet możemy sobie powiedzieć, zgodnie z panującym tam zwyczajem, że nasze są prawdziwe.
Moja wersja jest kryzysowa i na szybko.

Składniki:
- krakersy solone (na dużą blachę potrzeba ponad paczkę)
- 3 szklanki jakiegoś mleka
- pół margaryny
- budyń waniliowy
- 6 łyżek cukru
- 2 czubate łyżki mąki pszennej


Wykonanie:
Układamy jedną warstwę krakersów na dnie blachy.
W rondlu gotujemy ponad dwie szklanki mleka, w którym podczas podgrzewania rozpuszczamy cukier i margarynę. W pozostałej ilości mleka rozpuszczamy budyń i mąkę. Kiedy płyn w rondlu zacznie wrzeć dolewamy naszą mieszankę energicznie mieszając, żeby nie powstały grudki. Wylewamy masę do wyłożonej blachy, a następnie przykrywamy kolejną warstwą krakersów. Najlepiej posypać jeszcze cukrem pudrem.