Desery na depresję to kolejna odsłona Kryzysowej Książki Kucharskiej. Tym razem skupiam się na deserach, które w czasie depresji ekonomicznej pozwolą nam osłodzić trochę życie. Przepisy będę umieszczał trochę rzadziej, bo co za dużo to nie zdrowo :), ale zachęcam do regularnego sprawdzania.

wtorek, 28 grudnia 2021

Ciasto z mandarynkami

Początkowo chciałem to nazwać mandarynki w cieście, ale szybko obliczyłem stosunek objętości ciasta do owoców i wyszło mi, że tego pierwszego jest ponad 6 razy więcej :)
Mandarynki to taki symbol świąt. To takie znane z przed wielu lat pomarańcze, tylko, że łatwiej się je obiera, dzięki czemu są doskonałą przekąską. Ciasto w sumie zrobiłem na święta, ale z powodzeniem można je zrobić z mandarynek, które zostały po świętach.
Blacha ma wymiary 23x27

Składniki:

- 16 mandarynek
- 2 szklanki mąki
- 1 szklanka cukru
- 325 ml wody
- 1/5 szklanki oleju
- 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- łyżka kakao


Wykonanie:
Mandarynki obrać i poukładać ciasno na blaszce.
Resztę składników wymieszać, zalać powstałym ciastem mandarynki i wstawić do nagrzanego do poziomu 180 stopni Celsjusza piekarnika na ok 40 minut.

sobota, 20 listopada 2021

Krówka z masła orzechowego

Korzystając z możliwości jakie daje mi tłumaczenie kontekstowe pozwoliłem sobie na nadanie takiej polskiej nazwy. Oryginalnie jest to peanut butter fudge - rodzaj amerykańskich słodyczy, którym najbliżej właśnie do naszej "krówki".
Dziś jest właśnie dzień krówki orzechowej, dlatego postanowiłem ją przygotować w wersji nieco zdrowszej, łudząc się naiwnie, że skoro dałem mniej cukru i zdrowe orzechy, to mieszanina margaryny z cukrem będzie prawie "fit" :)
Wiem, że masło orzechowe jest drogie, ale bardzo tanio można je wykonać samemu. Po prostu trzeba zblendować orzeszki, przy czym zachęcam do eksperymentowania nie tylko z ziemnymi, a na przykład z włoskimi, na które był urodzaj w tym roku.

Składniki:
- margaryna
- masło orzechowe
- cukier puder


Wykonanie:
Miksujemy razem 1 część masła orzechowego, 1 część margaryny i trochę cukru pudru, przy czym oryginalnie sypie się ok 3-4 części, ale serio, nie bądźcie jak Saba i nie idźcie tą drogą :) Ja dałem 5 łyżek na 3/4 kostki margaryny :) Może nie jest takie trwałe, ale jest tak puszyste, że pomimo późnej pory nie mogłem się powstrzymać z jedzeniem :) Raczej nadaje się jako deser niż jako cukierek, ale sorry, geografii smaku nie oszukasz i nie mogłem znieść aż takiej ilości cukru. Natomiast obiecuję, że kiedyś zrobię oryginał :)
Wykładamy foremkę papierem i na to dajemy tą masę. Wszystko wkładamy do lodówki i jak nam stężeje to kroimy w kostki. Przechowujemy w lodówce.

środa, 20 października 2021

Mrożone banany

Regionalne danie z Newport Beach w USA. Pierwszy raz pojawiło się w roku 1940. Genialne w swej prostocie. Jak nie macie pomysłu co zrobić z bananami, to śmiało możecie nadziać na kijek i zamrozić.
Banany są moczone w różnych polewach ja przygotowałem dwie wersje.

Składniki:

- banany
- jakiś jogurt (opcjonalnie)
- jakaś czekolada i bakalie (opcjonalnie)

Wykonanie:

Banany nadziewamy na patyk i mrozimy.
Najczęściej podaje się:

W jogurcie:

W polewie z bakaliami - u mnie polewa kakao z rodzynkami. 
Zdjęcie nie wyszło, ale nie szkodzi :)




środa, 15 września 2021

Grunt z czarnego bzu

W świecie anglosaskim istnieje kilka rodzajów, pozornie podobnych do siebie, nie tyle ciast, co raczej deserów owocowych, których wspólną cechą jest to, że pod spodem są tylko owoce bez spodu, a na wierzchu warstwa ciasta. Są to cobbler, crumble, crisp, slump i grunt. Cechę wspólną już znamy, a jakie są różnice?
cobbler - to pieczone owoce przykryte kawałkami ciasta biszkoptowego.  
crumble - tu ciasto nie jest biszkoptowe, a raczej jak kruszonka
crisp -  jak crumble, tylko kruszonka jest bardziej chrupiąca, z uwagi na dodatek płatków owsianych
slump i grunt - to w zasadzie to samo. To taki cobbler, z tym, że nie pieczemy, a gotujemy w jakimś naczyniu. Najlepiej pod przykryciem. Oryginalnie robiono nad ogniskiem. Nazwałem grunt, bo jest z ciemny i kojarzy mi się z ziemią :)

Składniki:
- owoce czarnego bzu
- szklanka mąki
- pół szklanki kaszy manny
- 6 łyżek oleju
- szklanka wody
- łyżeczka proszku do pieczenia
- cukier


Wykonanie:
Owoce bez szypułek wrzucamy do garnka. Z pozostałych składników robimy ciasto i układamy łyżka na owocach. Nie możemy przykryć całego. Przykrywamy i dajemy na ogień. Niech się pogotuje 20-30 min.

wtorek, 7 września 2021

Peanut butter Goo Goo Cluster

Goo Goo Cluster jest uważany za pierwowzór wymyślnych batoników. Powstał w 1912 roku. Początkowo sprzedawany dzieciom bezpośrednio ze słoika. Rozwój automatyzacji sprzedaży spowodował, na początku XX wieku, rozkwit maszyn serwujących jedzenie. Walutą bazową był tzw. nickel, czyli moneta o nominale 5 centów, która swoją nazwę zawdzięcza znaczącemu dodatkowi tego metalu, który odpowiada za jej kolor. 
Jako, że z powodów higienicznych Goo Goo Cluster był pakowany do jednorazowych opakowań, można było go ładować do maszyn "za nickla", dlatego firma zmieniła koncepcję marketingową. Od lat dwudziestych był promowany jako wysokokaloryczna tania przekąska dla robotników.
Myślę, że zwłaszcza ta wersja z masłem orzechowym spełnia to właśnie zadanie i dlatego taką postanowiłem przygotować na pierwszy dzień nowej pracy, tym bardziej, że musiałem wyjechać na cały dzień do centrali w Warszawie :)
No tak, bo znowu zmieniłem pracę. Jak pisał wieszcz nerdów Sapkowski Coś się kończy, coś się zaczyna, a uhonorowany nagrodą Nobla Bob Dylan śpiewał The Times They Are a-Changin'. Tak jak powstała wspomniana wyżej automatyzacja produkcji, tak pandemia spowodowała rozkwit branż powiązanych z nowoczesnymi technologiami i załatwianiem spraw życiowych bez wychodzenia z domu. Podobnie zresztą stało się z modelem pracy. Skoro cały rok ludzie pracowali zdalnie i zdało to egzamin, to dlaczego nie ciągnąć tego dalej? Tym bardziej, że można przyciąć na kosztach. Abstrahując od kosztów utrzymania pracownika, to ośrodek, w którym pensje są wysokie może szukać pracowników tam, gdzie pensje są niższe :) Dlatego firmy z Krakowa, Warszawy, Wrocławia rekrutują pracowników np. na Śląsku. Efekt jest taki, że ofert na rynku jest naprawdę dużo.
Każdy pracownik jest na tzw. okresie próbnym. Okres próbny to nie tylko sprawdzian pracownika, ale też pracodawcy, kiedy pracownik też się zastanawia, czy chce w ogóle pracować u tego pracodawcy. Związki można ratować u terapeuty, bo mamy tu tylko dwoje ludzi, ale całej machiny zwyczajów, ugruntowanych przez lata przez sztab ludzi, zmienić się nie da. No i najważniejsze. To, że nie odnajdujecie się w jakiejś pracy, nie oznacza, że coś z Wami jest nie tak. To po prostu oznacza, że nie możecie się się odnaleźć w tej konkretnej pracy, gdzie sam sposób pracy nie musi Wam odpowiadać. Tym bardziej, że nie jest jeszcze z nim emocjonalnie związany, bo najczęstszy powód, dla którego pracownicy nie szukają nowej pracy, nawet jak jest im źle, to tzw. cierpienie zmian, czy jak to mówią coachowie - wyjście poza swoją strefę komfortu. Bo jednak wymaga to pewnego przełamania się, żeby pójść w nieznane, natomiast jak już się zrobi ten pierwszy krok, to nie znam nikogo, kto by żałował takiej decyzji :) A nowa praca to jednak nieznane. O ile nie dostaniecie tej roboty od kogoś kogo dobrze znacie i będziecie pod jego protektoratem, to nie ma nic pewnego, do tego pierwszego dnia słyszycie tylko jak będzie zajebiście i dostajecie super sprzęt, jakiego jeszcze nie widzieliście w życiu:)  Jak pisał Robert Greene w swojej książce Prawa Ludzkiej Natury:

miewamy skłonność do uznawania, że jeśli ktoś przyznaje się do określonego systemu przekonań politycznych lub religijnych, do pewnego kodeksu moralnego, to musi mieć charakter, który temu odpowiada. Prawda jest jednak taka, że charakter przynosimy ze sobą na zajmowane stanowisko czy wnosimy go do systemu wierzeń. Ktoś może być postępowym liberałem lub kochającym bliźnich chrześcijaninem, a w głębi duszy i tak pozostaje nietolerancyjnym tyranem.

I daje dobrą radę:

Przyjrzyj się, jak w codziennych sytuacjach tacy ludzie traktują pracowników, i sprawdź, czy istnieją rozbieżności między prezentowaną przez nich fasadą a rzeczywistym podejściem do podwładnych.

Tyle, że niektóre rzeczy wyjdą dopiero później. Kiedyś mobbing, dostawaliście na wstępie, żebyście od razy znali swoje miejsce. Teraz czasy się trochę zmieniły. Co prawda sam cel mobbingu pozostaje bez zmian, doprowadzić do obniżenia samooceny. Zazwyczaj się to dzieje, jak pracownik zaczyna sprawnie poruszać się w firmie i odnosić pierwsze sukcesy. Wtedy czuje się na tyle pewny, że może chcieć wyższego wynagrodzenia, skoro pracuje lepiej. Wtedy najlepiej albo umniejszyć rolę, albo powiedzieć, że to nie jego zasługa. Z tym, że mądry pracodawca nie zrobi tego bezpośrednio, bo jednak ma dużo do stracenia, dlatego ma od tego ludzi, którzy skutecznie zrobią to za niego. Np. w jednej z moich firm nowopowstałe związki zawodowe pracodawca dojechał za pomocą brygadzistów, którzy w przeciwieństwie do niego nie mieli wiedzy, jak daleko idące konsekwencje mogą ponieść :)
Natomiast idealną sytuacją dla pracodawcy jest kiedy mobbing na niższych szczeblach już istnieje, bo wtedy cel zostaje osiągnięty, a ręce już w ogóle są czyste, zwłaszcza jak się udaje, że coś się z tym robi :)

Skoro już o książkach i pracy mowa, to jadąc pociągiem do Warszawy (musiałem się pokazać pierwszego dnia), czytałem sobie świetną książkę o wojnie w Wietnamie, a właściwie o jej mrocznej stronie - Depesze - napisaną przez korespondenta wojennego Michaella Herra. Czytając pewien fragment przypomniałem sobie o anegdotce z pracy. Generalnie w jednej z prac, w której spędziłem dość sporo czasu, niektórzy z moich współpracowników podkreślali na każdym kroku swoją religijność. W zasadzie nie w dyskusjach światopoglądowych, tylko często tak od siebie. To z kolei czasem doprowadzało do wspomnianych wyżej dyskusji światopoglądowych. Podczas jednej padło stwierdzenie, że w okopach nie ma ateistów. Czytając ten fragment, od razu sobie o tym przypomniałem. Drogi czytelniku, powinieneś go docenić, bo jest też tam wątek kulinarny :)

w okopach naprawdę nie ma ateistów (...) Wietnam był tak popieprzony, że nie można się było dziwić tym, którzy wierzyli w co popadnie. Widziałem drużynę, w której wszyscy mieli na sobie batmańskie fetysze i przez ten debilizm przebijał nawet jakiś duch wspólnoty. Byli tacy, co zatykali sobie asy pik za pasek na hełmie, i ci, którzy z ciał swoich ofiar rabowali drobne przedmioty i robili z nich relikwie, żeby spłynęła na nich część ich mocy; ludzie targali wszędzie przywiezione z domu dwukilogramowe biblie, krzyżyki, medaliki ze św. Krzysztofem, mezuzy, pukle włosów, majtki od dziewczyn, zdjęcia (rodzina, żona, pies, krowa, auto), obrazki (John Kennedy, Lyndon Johnson, Martin Luther King, Huey P. Newton, Papież, Che Guevara, Beatlesi, Jimi Hendrix), większy zajob niż u kultów cargo. Jeden facet przez całą turę nosił przy sobie owsiane ciasteczko, zawinięte w folię, plastik i trzy pary skarpet. Oczywiście nie miał lekko („Tylko zaśnij, to ci zeżremy to jebane ciasteczko”), ale żona mu je upiekła i przysłała tutaj, więc sprawa była poważna.

Goo Goo niestety nie owiniecie w skarpetkę, a jeśli już, to nie wytrwa do końca dnia, a co dopiero tury :( 

 Składniki:

- 100 g herbatników
- 2 łyżki masła orzechowego
- łyżka margaryny
- orzeszki ziemne
- czekolada do roztopienia - im tańsza, tym lepsza :)


Wykonanie:

Ciastka kruszymy w blenderze. Dodajemy masło orzechowe i roztopioną margarynę. Na wyłożonej papierem blaszce kładziemy krążki, kładziemy na nie orzechy i wkładamy na jakiś czas do lodówki, aż stężeją.
Czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej i polewamy nią krążki. Wkładamy znów do lodówki.
Jak ostygną do kładziemy je do góry nogami i znów polewamy czekoladą, aby były oblane z dwóch stron.

 


czwartek, 17 czerwca 2021

Domowe Club-Mate

Club-mate to taki niemiecki wynalazek, oparty na wyciągu z ostrokrzewu paragwajskiego, który zyskał popularność podczas imprez u części klienteli stroniącej od alkoholu. Z uwagi na zawartośc kofeiny stał się też ulubionym napojem hakerów. Niestety z uwagi na to, że do polski moda na niego przyszła z festiwali i niemieckich klubów, tutaj stał się ulubionym napojem hipsterów, a rodzimi hakerzy zostali przy energetykach :)
jak na hipsterski napój przystało, musi on posiadać hipsterską cenę. I tak z niecałego "euracza", czy odpowiadającej mu cenie 3,5 PLN w pewnej krakowskiej sieci monopolowych, obecnie w marketach spożywczych płacimy za niego 9 PLN. Dlatego znacznie lepiej zrobić go sobie samemu. Przy czym, w wypadku tego mojego współczynnik lansu podwójny, bo nie dość, że mate, to jeszcze kombucha. 
Samo Club-Mate doczekało się wielu klonów. Od masowych jak Gecko-Mate, do całego szeregu rzemieślniczych produkcji, takich jak moja, w specjalnej butelce :)

Składniki:

- yerba mate
- cukier
- "grzybek herbaciany" kombucha


Wykonanie:

Zaparzamy mocną mate, wlewamy do słoika, słodzimy tak, żeby było bardzo słodkie, bo to ostatecznie cukier jest potrzebny do reakcji. Kładziemy na wierzch kombuche, przykrywamy jakąś szmatką i czekamy. Po 4 dniach możemy spróbować, tylko UWAGA, bo u góry w okolicy grzybka będzie kwaśniejsze niż na dole. W każdym razie jeśli zmieni smak na lekko kwaskowy, to przelewamy do butelek.

sobota, 5 czerwca 2021

Turon

Kolejne danie filipińskie. O samych Filipinach i jak kilkanaście lat temu mieliśmy szansę zostać Filipinami Europy, pisałem już tutaj. Niestety, otrzymanie tego statusu nie wiązało się z tym, że nagle zaczną rosnąć tu banany. 
W każdym razie, jeśli macie do zużycia banany, to możecie zrobić sobie takie tamtejsze krokiety. Są bardzo smaczne, w cholerę kaloryczne, czyli to co Azjatyckie Tygrysy lubią najbardziej.

Składniki:
- banany
- mąka
- cukier
- olej


Wykonanie:

Z mąki, wody i odrobiny oleju robimy ciasto naleśnikowe. Generalnie chodzi o to, żeby ciasto było jak najrzadsze, a jednocześnie było ciastem. Najlepszy sposób na zbadanie właściwości ciasta to tzw. metoda Bilingsów, zasadniczo używana do planowania ciąży, ale znacznie lepiej się nadaje do sprawdzania ciasta naleśnikowego. 
Z ciasta smażymy cienkie naleśniki, które kładziemy jeden na drugim, przykrywając talerzem, aby się zaparzyły.
Banany obieramy i kroimy na pół. Kładziemy takie połówki na środek naleśnika, posypujemy cukrem, zawijamy brzegi do środka i zwijamy w rulony. Smażymy wszystko na głębokim oleju i posypujemy cukrem zaraz po wyjęciu. Widziałem, że niektórzy sypią cukier do oleju i w tym smażą, ale moim zdaniem średni pomysł.
Najlepsze na ciepło :)

sobota, 15 maja 2021

Tepache - bezalkoholowe piwo z Meksyku

Wiem, że kuchnia meksykańska kojarzy się głównie z kokainą, albo chili, ale ostatnio po necie fruwa taki przepis na coś co nazywają piwem. Jeszcze kilka lat temu nikt by się nie odważył nazwać tego piwem, ale w czasach kiedy knajpy piwne zasypywane są hipsterskimi owocowymi wynalazkami, sprawa wygląda nieco inaczej. Klasycznie - puryści będą psioczyć, a awangarda skorzysta z kryterium uzualnego.

Tak właściwie jest to taki lekko sfermentowany napój, który dzięki bakteriom dobrze wpłynie na nasza florę bakteryjną, a i dobrze się sprawdzi na upały.
Korzystając z faktu, że na giełdach warzywnych pojawiły się ananasy, o krańcowej dacie przydatności, a co za tym idzie obniżonej cenie, postanowiłem spróbować. Tak ogólnie, to napój jest na tyle kryzysowy, że możecie go też przygotować ze skórek.

Składniki:
- ananas
- cynamon
- cukier
- woda


Wykonanie:
Ananasa kroimy w kawałki, wkładamy do jakiegoś słoika, sypiemy trochę cukru i cynamonu, zalewamy wodą. Taką jej ilością, żeby go przykryć.
Przykrywamy gazą i odstawiamy na jakieś 2 dni. Jak będzie piana na wierzchu to zlewamy.
Zasadniczo jeśli chodzi o cynamon, to lepsza będzie kora, bo proszek spowoduje, że zrobi się taki glut, który po wytrąceniu w słoiku, można odfiltrować sitkiem.

W smakuje jak napój anansowy z lekkim posmakiem stęchlizny charakterystycznym dla kraftowych piw :)

Idealne na gorące dni, dlatego ja, jak widzicie, zabrałem to ze sobą nad jezioro w kubku termicznym.
Ta podróż nad jezioro, to była dla mnie wycieczka sentymentalna, bo dokładnie 30 lat temu byłem tam z rodzicami na wakacjach. Rogoźnik, bo o tym mowa, był wtedy kurortem dla okolicznych mieszkańców, gdzie ścierały się idee PRL-u i przyzakładowych ośrodków wczasowych oraz kapitalizmu i próby zbudowania sensownej bazy gastronomicznej. 
Jeśli chodzi o te ośrodki wczasowe, to zostały one raczej sprywatyzowane, ale baza gastronomiczna wygląda podobnie :) 


Po plażach i ogromnej przestrzeni do rozkładania się z namiotami nie ma już miejsca. Miejsce nie jest już takie atrakcyjne jak kiedyś, Polacy wymyślili sobie inne kierunki turystyczne więc wszystko zarosło i nie opłaca się tego karczować. Od czasu do czasu znajdzie się polanka anektowana przez wędkarzy.


Natomiast, jeśli chodzi o kogoś takiego jak ja, stroniącego od tłumów, to jestem w stanie dostrzec sporo plusów, zwłaszcza widząc takie urokliwe miejsca i słysząc odgłosy wodnych ptaków. Zdecydowanie ładniej niż moja ostatnia wycieczka nad wodę, o której pisałem tutaj :)

czwartek, 6 maja 2021

Crêpes Suzette

Dziś podobno obchodzimy dzień tych naleśników. Podobno, bo w Polsce są mało popularne, a szkoda, bo jesteśmy w stanie je z Polską połączyć. Co prawda sieć tych połączeń będzie naciągana tak jak ekonomiczne teorie internetowych publicystów, ale jednak. Poza tym, zawsze dobrze dowiedzieć się czegoś ciekawego.
Od początku. Kim była Suzette? Nie, ona nie była Polką. Według jednej z najbardziej prawdopodobnych historii, była przypadkowym gościem w hotelu, w którym podano ten deser w 1895 roku, a który nagle musiał mieć jakąś nazwę. Zakładam, że posiadała jakieś cechy, dzięki którym musiała w jakiś sposób wyróżnić się z tłumu innych gości.
Sam deser został wymyślony przez kucharza o nazwisku Henri Charpentier. Co on miał wspólnego z Polską? Poza tym, że pewnie spotkał jakiś Polaków, bo czasy były ku temu sprzyjające, to on sam jeszcze nic.
Za to jego pracodawca John Rockefeller już miał bardzo dużo. Pozyskał on wiedzę na temat wydobycia i destylacji ropy naftowej od Ignacego Łukasiewicza. Łukasiewicz miał dość romantyczne podejście do swojej pracy. Uważał, że skoro on doszedł do wyników swoich badań dzięki temu, że ktoś przed nim podzielił się swoimi badaniami za darmo oraz stworzył mu warunki do prowadzenia badań, to on zrobi to samo i odda je dalej ludzkości, aby mogła się szybciej rozwijać. Rockefeller, z uwagi na pochodzenie, już takim romantykiem nie był i los ludzkości niespecjalnie go interesował do momentu, w którym jej odpowiednia część nie gwarantowałaby mu odpowiednich dochodów, dlatego nazwał go później wariatem.

Składniki:

- mąka
- woda
- cukier
- sok pomarańczowy
- margaryna


Wykonanie:
Z mąki i wody robimy lejące się ciasto, z którego smażymy cienkie naleśniki.
Rozpuszczamy na patelni margarynę, na której lekko karmelizujemy cukier. Dodajemy soku pomarańczowego, mieszamy i nie ściągamy z ognia, cały czas mieszając aż zgęstnieje.
Wkładamy do sosu naleśniki złożone 2 razy na pół i podgrzewamy aż nim przejdą. Podajemy ciepłe. 
Wersje bardziej wypasione zakładają alkohol, ale dziś dzień pracujący :) Można dodać do sosu startą skórkę pomarańczy jak chcecie żeby było bardziej cierpkie.

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Lagun krakowski

Lagun to takie zwierzę, który lubi przesiadywać na drzewach. Pierwszy raz dostrzeżone zostało tydzień temu w Krakowie. Nie ma jednej teorii na temat tego skąd się pojawiły. Znany pisarz Stephen King ma teorię, że przyleciały z kosmosu, aby porywać ziemskie kobiety. 
Najbardziej popularna wiąże się ze stara żydowską legendą o rabinie Lwie, który w XVI wieku miał stworzyć z gliny stworzenie, które miało bronić praskich Żydów. Lagun jest prostszy do wykonania, bo nie trzeba go robić z gliny, a z ciasta francuskiego. W przeciwieństwie do glinianego, ten z ciasta ma krótszą żywotność i nadaje się tylko do prostych zadań, za to zdecydowanie lepiej się wspina po drzewach.
Cała sztuka to odpowiednie wnętrze. Orzechy symbolizujące mięso i dżem truskawkowy symbolizujący krew. Również ważne jest, żeby w środku napisać hebrajskie słowo אמת, inaczej nie zadziała :)

Składniki:

- ciasto francuskie
- dżem truskawkowy
- orzechy


Wykonanie:

Orzechy milimy i mieszamy z dżemem. Ciasto kroimy na kawałki o kształcie równoramienne trójkąty ostrokątne, na które nakładamy masę i zwijamy w rulony. Zawijamy końcówki nadając kształt rogala i wkładamy na 15 minut do nagrzanego do 180 stopni Celsjusza piekarnika. 


sobota, 3 kwietnia 2021

Ktariańskie jajka

Dawno, dawno temu, kiedy ludzie nauczyli się odmierzać czas, zauważyli pewną prawidłowość jeśli chodzi o cykl słoneczny. W skrócie uznali wtedy przesilenie zimowe za początek roku (słońce się odrodziło i rośnie) oraz równonoc wiosenną za początek cyklu wegetacyjnego (słońca będzie teraz więcej niż nocy), gdyż zależność pomiędzy ilością pożywienia, a ilością słońca zauważyli jeszcze szybciej. Skoro był to początek okresu w roku, w którym teraz miało być więcej jedzenia, było co świętować. Tak powstało kolejne święto, które w jednej z najstarszych istniejących po dziś dzień kultur nazywało się Świętem Wiosennym. Symbolem tego święta było jajo, jako symbol odradzającego się życia, które właśnie wtedy następowało. W zasadzie z jajem mieliśmy do czynienia w jeszcze starszej cywilizacji, bo Międzyrzeczu Eufratu i Tygrysu, gdzie główną postacią w ich mitach, taką pramatką, była Isztar. Sama Isztar mało miała wspólnego z tym świętem, ale już jej mityczny mąż Dumuzi, czczony jako bóg wegetacji, pasterz, który później powrócił ze zmarłych (brzmi znajomo? :) ) już tak.
Skupmy się jednak na Isztar. Jedna z teorii mówi, że jej kult, przechodząc różne przeobrażenia rozszedł się po świecie. I tak w Syrii była bogini Astarte, o dość ciekawych praktykach religijnych :), germańska mitologia mówi o Ostarze, a na wyspach brytyjskich była Ēostre, stąd angielska nazwa świąt, które u nas nazywamy Wielkanocą - Easter

Znane nam symbole świąt - zajączek i pisanki, są związane właśnie z mitologią germańską, gdzie bogini Ostara miała towarzysza zająca, który raz do roku, znosił kolorowe jajka. Jedna z wersji tego mitu mówi, że kiedyś był ptakiem. Dlatego też malowanie jajek było na tych terenach na długo przed chrystianizacją. Z racji tego, że podczas żydowskiego Święta Wiosny jajka i tak były dostępne, a religia chrześcijańska była tylko rozwinięciem judaistycznej, bo obie były oparte na tych samych pismach, można było zaadoptować europejskie zwyczaje i połączyć je ze zmartwychwstaniem najważniejszej postaci w chrześcijańskiej mitologii - Jezusa, a o zajączku i malowaniu jajek po prostu nie wspominać :)

Ktarianie, to postacie z fikcyjnego uniwersum Star Trek, którzy w kwestii podejścia do Zjednoczonej Federacji Planet są kontrowersyjni, ale za to w całym kwadrancie znane są ich dokonania kulinarne. Jednym z przysmaków są pochodzące z ich świata jajka, które mają kolorowe skorupki. Są tak dobre, że w filmie Star Trek: Pokolenia  kiedy w wymiarze zwanym Nexus spotyka się dwóch kapitanów Enterprise z różnych epok, Picard i Kirk, kapitan kirk, który prowadzi idylliczne życie w górskiej chatce, zajada właśnie jajecznicę z ktariańskich jaj. 

Postanowiłem zrobić kruche ciastka, które będą je przypominać. Użyłem mąki kukurydzianej, żeby były żółte.

Składniki:
- 1 i 1/3 mąki kukurydzianej
- pół kostki margaryny
- 4 łyżki mąki ziemniaczanej
- płaska łyżeczka proszku do pieczenia 
- sok z dwóch cytryn
- 5 łyżek cukru
- kolorowa posypka


Wykonanie:
Mieszamy mąki, margarynę, cukier oraz sok z cytryny i ugniatamy ciasto. Jeśli konsystencja nie jest zwarta, to możemy dodać delikatnie wody. 
Formujemy na kształt jajek. Moje są 3D, bo mam takie specjalne foremki, ale mogą być płaskie. Posypujemy kolorową posypką i lekką ją wgniatamy w ciastka. Wkładamy do nagrzanego do poziomu 180 stopni Celsjusza piekarnika i pieczemy aż się lekko zrumienią. radzę pilnować, bo z uwagi na posypkę, szybko się przypalają. 

poniedziałek, 22 marca 2021

Ciecierzycowe tiramisu

rzymusowa izolacja związana z przepisami dotyczącymi pandemii sprzyja podejmowaniu przedsięwzięć, które wymagają włożenia większej ilości pracy, dlatego postanowiłem wykorzystać przepis na jogurt ciecierzycowy i zrobić z niego moją wersję włoskiego deseru tiramisu, mając jednocześnie nadzieję, że mój wpis nie wzbudzi we Włochach takiego oburzenia jak przepis na carbonarę z suszonymi pomidorami autorstwa Kay Chun zamieszczony w New York Times. Jako okoliczność łagodzącą mogę podać, że przepis jest z ciecierzycy, a jej potoczna nazwa to groch WŁOSKI
Przepis bardzo kryzysowy, bo dość istotnym jego elementem będzie wykorzystanie produktów ubocznych.
Idealny przepis na poniedziałek rano, gdzie musimy zmierzyć się z brutalną rzeczywistością po weekendzie :)

Składniki:
- szklanka suchej ciecierzycy
- woda
- cukier
- fusy po kawie
- margaryna
- kakao

Wykonanie:

Szklankę ciecierzycy zalewamy litrem wody i odstawiamy. Po 12 godzinach na wodzie powinna być takie małe bąbelki, nie mylić z bombelkami :) Znaczy, że są w niej odpowiednie bakterie. Odlewamy dwie łyżki stołowe tej wody.
Ciecierzycę miksujemy z trzema szklankami wody. Po zmiksowaniu dodajemy czwartą i mieszamy. Bierzemy jakąś szmatkę lub jałową gazę, umieszczamy w niej naszą miksturę i wyciskamy do garnka. W garnku powinien być płyn, a w szmatce wytłoczyny. Nie wywalamy ich, one się nam jeszcze przydadzą zarówno do tego przepisu jak i kolejnych.
Cały czas mieszając doprowadzamy ten płyn do wrzenia. Wspomniałem, że cały czas mieszamy? "Cały czas" znaczy dokładnie to, co znaczy. Inaczej się przypali.
Zdejmujemy z "ognia" i studzimy, ale nie tak do końca, tylko do takiej temperatury, która będzie przyjemnie ciepła dla naszego palca i nie będzie parzyć. Przelewamy do szklanego pojemnika, dodajemy wspomniane wcześniej dwie łyżki wody, w której moczyła się ciecierzyca, mieszamy i odstawiamy na 6 godzin. Po tym czasie wszystko powinno nam porządnie zgęstnieć i oddzielić się nam od wody tzn. będzie taka wielka masa pływająca w zalewie. Ta zalewa może się nam przydać jako kultura bakterii na inny jogurt - wspomnianą wodę, w której moczyliśmy ciecierzycę możemy zastąpić, albo tym, albo dodać naturalnego jogurtu. Zalecam trochę posłodzić na potrzeby tego deseru, bo w końcu deser powinien być słodki.
Z wytłoczyn robimy ciastka. Mieszamy ze sobą 2 łyżki wytłoczyn, łyżkę cukru, łyżkę fusów po kawie, ugniatamy, lepimy małe kulki i wkładamy na kilka minut do piekarnika, który powinien być nagrzany do poziomu 180 stopni Celsjusza. Niby powinny być biszkopty, ale w sytuacji, w której namokną, nie ma to znaczenia. Na dobrą sprawę, ugotowana na słodko, w kawie ciecierzyca też dałaby radę.

W słoiku lub szklance układamy warstwowo:

kakao - lekko posypane na wierzchu

jogurt

ciastka

jogurt

ciastka